PIECZENIARZY OD GROMA…

 

 

Mam taką teczkę, w której przechowuję listy od pań (na ogół w wieku po-balzakowskim), którą powinnam opatrzyć nazwą: ”Zagubione w Kanadzie”. Teczka pęcznieje w zastraszającym tempie. Ja tym paniom w niczym pomóc nie mogę. Najwyżej, od czasu do czasu, publikuję jakiś list, li tylko ku przestrodze innym. Poniższy list jest typowy dla tego cyklu. Przypuszczam, że niejedna Azagubiona@ rozpozna w nim siebie samą lub inna panią, którą zna lub o niej słyszała.

 

Stąd treść listu od p. Danuty T. z Toronto nie tylko nie jest mi obca, ale czytając, w ciemno wiem, jak będzie brzmiało następne zdanie.

 

Pani Nino! Jeśli moja sytuacja jest tuzinkowa, to przepraszam, że zabieram Pani czas. Jeśli nie, może komuś się przyda. Ja jestem jedna z rzeszy tych, od niedawna w Kanadzie osiadłej. Oryginalnie zostałam sprowadzona tutaj przez syna do pilnowania i wychowywania wnucząt. Od razu załatwiono mi pobyt stały i zapowiadała się rodzinna sielanka. Faktycznie przez kilka lat wszystko było dobrze. Aż dopóki synowa nie oświadczyła, że teraz na jej mamę kolej (jej mama przez ten czas także owdowiała). Mój syn pracuje ciężko jako ”trucker”, do domu wpada najwyżej na 2-3 dni w tygodniu. Synowa pracuje w sklepie, ale przy ich miesięcznych spłatach domu, mebli, aut, elektroniki, ubezpieczeń i różnych innych świadczeń, ciągle ich nie stać na utrzymanie trojga dzieci i dwóch mam. Na dodatek, ja z tamtą mamą nie mam wspólnego języka. Inny świat, inny człowiek. Nie będę Pani wprowadzała w niesympatyczne sytuacje i inne bolesne dla mnie szczegóły, bo to do niczego nie prowadzi.  

 

Wystarczy powiedzieć, że dobrowolnie od nich odeszłam. Ale smutną prawdą jest też, że nikt mnie specjalnie nie zatrzymywał.

 

Jestem wdową, mam 56 lat, urodziłam się i mieszkałam we Wrocławiu. Tam sprzedałam mieszkanie i działkę, kilka znaczących się obrazów, spieniężyłam meble, samochód i elektronikę, więc finansowo nikomu nie byłam ani nie jestem ciężarem. Pracuję na ”part time”, ale nie u Polaków. Wynajmuję pokój przy chorwackiej rodzinie za $400 miesięcznie. Przystanek autobusowy jest prawie pod domem. Dużo nie jem. Mam w co się ubrać, jestem niezależna; mnie zasadniczo więcej nic nie potrzeba.

 

 Ale czuję się jak ryba wyrzucona na brzeg. Jestem potwornie samotna. Poza kościołem, prasą i polskim działem w bibliotece, nie mam kontaktu z Polakami. Nie mam do kogo ust otworzyć. Wnuki, które wychowałam, nie mają dla mnie czasu. Syn wpada na kilka chwil, kiedy jest w Toronto. Ale to przecież duchowo niczego nie zapełnia. Nawet gdybym była zmotoryzowana, nie znam nikogo, kogo mogłabym odwiedzać. Momentami wyć mi się chce.

 

W chwili czarnej depresji, popełniłam jeszcze jeden błąd życiowy. Dałam naraz aż 4 ogłoszenia w czterech różnych polskich gazetach. Nie szukałam męża tylko towarzystwa. Ale, że “towarzyskiej” rubryki tutaj nie ma, nie informując mnie o tym, wydrukowali anons w matrymonialnej.

 

I właśnie w związku z tym, piszę do Pani. Ażeby Pani ostrzegła swoje starsze wiekiem czytelniczki, co się potem dzieje. Po pierwsze, pomimo różnych treści moich ogłoszeń w poszczególnych pismach, odpisywali ci sami panowie. Oni chyba przez kalkę się przedstawiają. Pomimo, że nadmieniłam, że poszukuję wolnego, kulturalnego pana w celu towarzyskim (chętnie w wieku emerytalnym), listy nadchodziły nawet od 20-latów, gotowych do ożenku ze mną, ażeby tylko pozostać w Kanadzie. Tych było najwięcej. Dostałam kilka ofert z agencji towarzyskich (okazuje się, że tutaj można wynająć sobie pana, we wiadomym celu.) Reszta była od rencistów zainteresowanych wyłącznie moim stanem finansowym.

 

Chcieli wiedzieć czy mam dom, gdzie i czy spłacony. Pytano mnie bez pardonu ile mam pieniędzy na koncie bankowym. Kiedy odpowiadałam szczerze, że mieszkam kątem, więcej się już nie odezwali. Tylko z jednym panem się spotkałam. Ale po 5-ciu minutach rozmowy, zrozumiałam, że on szuka bezpłatnej gosposi. Zresztą wcale się nie zdziwiłam, że jest sam. Człowiek odstręczający. Bezzębny, niedogolony, ubrany niechlujnie, śmierdział wódką i na obleśne uwagi sobie pozwalał. Twierdził, że ma dom za rogiem, ale nie zapraszał. Spotkanie było kompletną stratą czasu. Proszę, niech Pani ostrzeże inne panie, jaki element odpowiada na anonsy i, że przypuszczalnie nie ma tutaj kulturalnych, starszych panów, zainteresowanych prawdziwą, uczciwą i bezinteresowną przyjaźnią....

 

A nawet, jeśli są - nie mają potrzeby odpowiadać na inseraty, proszę Pani. Wiedzą doskonale, że i bez nich mogą przebierać w paniach, jak w ulęgałkach. Od razu wiedziałam, że Pani musi być stosunkowo nową czytelniczką. Albowiem ja ten problem, bez wytchnienia, magluję od wielu lat. Pani ma oczywiście rację, bowiem taka jest prawda. Starsi gentlemani na poziomie (niedobitki, które tylko cudem jeszcze się uchowały), są nie tylko rodzynkami w koszyku. Są unikatami. Ba, jak rajski ptak – powoli zaczynają być mitem.

 

Panom na poziomie, samotność dawno wyperswadowały ”tutejsze” starsze panie. Panie, z ich własnego środowiska. Z którymi znali się przez lata, jak te przysłowiowe łyse konie. Tylko jeden rodzaj panów, (latający za paniami, które wiekiem mogłyby z powodzeniem być ich córkami), pozostaje samotny z wyboru. I nikt ani nic nie wpłynie na ich modus vivendi. Jeśli są względnie zdrowi i jako-tako ”na chodzie”, po prostu nie chcą nowej, ”etatowej” baby w swoim życiu. Mają swoje zainteresowania, mają stare znajomości, gotują wyśmienicie, szyją, reperują, robią co chcą i ... mają święty spokój.

 

Pozostali panowie, to oczywiste wybiórki. Nieobowiązująca przyjaźń nie jest celem ich zainteresowania. Wie Pani, ja sama wiem o dwóch takich, którzy przypuszczalnie odpowiadają na każdy list w rubrykach matrymonialnych. W końcu nic (oprócz znaczka) nie tracą, a skorzystać mogą wiele. Jeden z nich, kiedy dowiedział się, że ja ”piszę” - miał nawet czelność poprosić mnie ażebym mu skorygowała jego wypociny. Pokazał mi ten panegiryk na własną cześć, niegramatycznie i nieortograficznie ”wysmarowany” na wydartej z zeszytu, kartce papieru. Odmówiłam. Nie chciałam do tej mistyfikacji ręki przykładać. Pani już wie, jak oni siebie samych widza: Adonis, intelekt, kultura, serce i diabli wiedzą co jeszcze.

 

Otóż ci dwaj, wyranżerowani, cyniczni lowelasi, w wieku - tak mniej więcej pół godziny od trumny, już kilkanaście lat temu stworzyli sobie wcale niezły procederek, wykorzystując specyficzną sytuację, w jakiej znalazła się pokaźna grupa młodych kobiet z Polski. W bajce, Ali Baba używał 3-ch magicznych słów: ”Sezamie, otwórz się” ażeby dobrać się do niezliczonych skarbów. W realnym życiu, obaj panowie używali już 5 i równie magicznych, a mianowicie: ”ja ci pomogę tutaj zostać”. Ale to było wtedy. Tamto źródło wyschło. Wobec tego teraz żerują na paniach w wieku matek tych pań (nawet i od babć nie stronią), odpowiednio tylko modyfikując swoją gadkę.

 

Jeden z nich to elegancki pan, z rozwianą czupryną białych (własnych!) włosów. Przystojny, zadbany, pachnący, chodzące vademecum emigranta - robił wówczas piorunujące wrażenie na tych młodych dziewczynach. Mieszkał w przytulnej garsonierze ślicznej jak bombonierka i tonącej w zieleni. (Byłam tam, widziałam, bo ratowałam jedną taką Aśkę.) Ta urocza graciarnia do dnia dzisiejszego jest subsydiowana przez zarząd miasta, bo facet jest goły i wesoły jak ten przysłowiowy święty turecki. Przed dziewczynami odgrywał oczywiście rolę milionera. Jego ofiary wierzyły w każde jego słowo. No, bo niby skąd mogły wiedzieć, że facet jest mitomanem? Że jeszcze nawet gęby nie otworzył a już skłamał! Dziewczyny myślały, że dziadek biegle włada językiem angielskim, że ma znajomości w każdym ministerstwie, że myk, myk - na dniach załatwi im stały pobyt.

 

Myliły się bardzo. Dziadek po prostu ucinał końcówki słów i stąd ta niby płynność wymowy. De facto do dzisiaj mówi słabo i niegramatycznie po angielsku. I, co dziwniejsze, równie słabo po polsku (?!), co tłumaczy wieloletnim pobytem na emigracji. Tym dziewczynom, które wtedy liczyły na jego fantastyczne kontakty, wydawało się, że Pana Boga za nogi złapały. Nie wiedziały, biedule, że każda z nich jest już drugą lub trzecią w bieżącym kwartale, która na ten lep poleciała. Że starszy pan zmienia swoje podopieczne jak rękawiczki. Aby tylko za darmo gotowała, sprzątała, te piękne kwiatki podlewała, latała do skrzynki po gazetę i każde życzenie z ust sczytywała. Także inne usługi świadczyła, jeśli dziaduś poczuł wenę i miał akurat parę dolców na Viagrę. Kiedy po względnie krótkim czasie (bo dzisiejsze dziewczyny nie są jednak aż tak głupie) kiedy zaczynało im świtać, że staruch nigdzie palcem w bucie nie kiwnął - odchodziły. Na ich miejsce czekała kolejka następnych chętnych i oczywiście, żadna z nich nie dawała wiary przestrogom rozgoryczonej poprzedniczki. Nie wiem dokładnie, co obiecywał innym; mnie musiała wystarczyć relacja Aśki, którą udało mi się stamtąd wyłuskać. Pozostałe dziewczyny, po osobistej porażce i zmarnowanych tygodniach czekania na Godota, obdarte z iluzji i, co najgorsze, jakiejkolwiek nadziei na pozostanie dzięki niemu w Kanadzie, nie były skłonne do zwierzeń.

 

Dzisiaj młode ”potrzebowskie” szukają innych dróg (o konsultantach imigracyjnych napiszę innym razem), no i dziaduś jest także o tych kilkanaście lat starszy. Jeśli nie uległ totalnej degrengoladzie, ”robi” teraz w samotnych, rozczarowanych życiem, rodziną i Kanadą – mamach i babciach. Paniach, które w Polsce spaliły mosty za sobą. Wracać nie mają do czego a stałego pobytu nie szukają, bo od dawna mają. A więc czego szukają? Człowieka szukają! Polaka szukają! Dobrej duszy szukają, która by im rękę podała. Bez oglądania się na uboczne korzyści.

 

A tymczasem nadziewają się na takiego wyrachowanego starego cwaniaka, który im ćwierczy, jaki to on jest sam i jak bardzo czekał na taką właśnie jak ona, bratnią (siostrzaną?) duszę. I znowu jakaś pani, tyle, że teraz starsza, pogotuje (nawet dużo lepiej), posprząta i... Znowu jakaś pani ma nadzieję, znowu jej się śni, że na starość nie będzie sama. I to jest właśnie takie żałosne. To przebudzenie.

 

Bo, że te młode, dopiero pięć minut na Zachodzie, te gadki ”kupowały” - to, od biedy, potrafię zrozumieć. Zresztą, one też na swój sposób były wyrachowane. Dziadek tak długo był potrzebny jak długo miał być glejtem do Kanady. Ale jakie wytłumaczenie mają starsze panie? Życia nie znają, czy co? Nie wiedzą, że motto takich ancymonków zawsze (i wszędzie) brzmiało: napluć na serce pani Fruziu – mnie o forsę chodzi!

 

Drugi, równie czerstwy łóżkowy weteran, uprawia nieco inny proceder. Ten pan żeruje, i to w dosłownym tego słowa znaczeniu, na samotnych paniach. Ale, bardzo przytomnie, od wieku średniego wzwyż. Obiecuje im małżeństwo i krezusowe wręcz bogactwo, ale dopiero wtedy, kiedy zdoła doprowadzić rozwód do końca i przeprowadzi podział majątku. W istocie, ten pan nigdy nie był żonaty. Także ta olśniewająca rezydencja na Rosedale, którą swoim ”przyszłym żonom” (tak jest, liczba mnoga) pokazuje z daleka, oczywiście do niego nie należy.

 

Na wizję lokalną, wybiera posesję, z tablicą ”For Sale”. Mówi, że: nie może podjechać bliżej, bo do czasu rozwodu musi jeszcze mieszkać z żoną-cholerą  pod jednym dachem i nie chce ażeby go zobaczyła w towarzystwie innej, młodszej i ładniejszej pani  (ukłon w stronę pasażerki). To by go mnóstwo tysięcy kosztowało. Naszych tysięcy - brzmi zgrabna gadka. Z tego samego powodu zresztą, nie może podać swojego numeru telefonu (a dlaczego taki milioner nie ma komórki?!) i nie może zaprosić do środka tego cudownego domu. (W dali widać basen i kort tenisowy).

 

W rzeczywistości, ten pan przez 40 lat ”robił w mężatkach” w Montrealu i okolicy. Ale kiedy z biegiem lat te panie zaczęły systematycznie wdowieć i spodziewały się zalegalizowania ich wieloletniego stosunku, facet był zmuszony dać dyla aż do Toronto. Teraz oddaje się zupełnie innym uciechom. Dalej ”robi we wdowach i  rozwódkach”, ale tylko z Polski. Właśnie w tych niezorientowanych i zagubionych w Kanadzie. Jest jowialny, sympatyczny, wesolutki, zawsze szeroko i ”szczerze” uśmiechnięty - napawa zaufaniem. Nie podrywa, nie świni, niczego zdrożnego nie proponuje. Albowiem starego wiarusa nie interesuje już resort łóżkowy (to pozostawia młodym szczylom) - jego interesuje wyłącznie stół. Jeśli któraś z pań zaczyna wysyłać sygnały, że nie miała by nic przeciwko temu aby być napastowana (i froterowana też), nasz ”Adonis dla ubogich” jak dawniej, niespodziewanie znika. Znowu rozpływa się w dali, wraz z poranną mgłą.

 

Spotkałam go kilka razy u mojej znajomej, Teresy. Jest jej sąsiadem. Ponieważ obie z Teresą jesteśmy nie tylko dużo od niego młodsze, ale zaradne, ”kształcune” i wcale nie samotne - tym samym nie kwalifikujemy się na bliższą, ”osobistą” znajomość. Podejrzewam nawet, że w jego oczach jesteśmy obie wręcz ”trzecia płcią”.

 

Strasznie to zabawne! Pytam Teresę, dlaczego go toleruje, dlaczego pozwala mu przychodzić, dlaczego wysłuchuje tych nacechowanych pychą, zwierzeń. Teresa mówi szczerze, że on się jej po prostu od czasu do czasu przydaje. A to gdzieś podwiezie (Teresa tak jak Pani, też nie ma auta), cos ciężkiego wniesie do mieszkania, polską prasę z miasta przywiezie. Teresa uważa, że jeśli on tak bez pardonu wykorzystuje ludzi, to ona ma prawo wykorzystywać ”ludzia” w odwecie. Hm, można i tak. Ja bym tak nie potrafiła, ale też ja nie jestem Teresą.

 

”Adonis” rozpiera się na kanapie i bez żenady opowiada o swoich konkietach. Ku mojemu przerażeniu, mnie też traktuje jak swoją ”kolesiównę”. Chwali się, że jego noga od lat nie przekroczyła sklepu z żywnością ani nie weszła do restauracji. Nie ma potrzeby - mówi, oblizując lubieżnie stare, wysuszone wargi. W poniedziałki - jada pierogi u pani w Oakville. We wtorki - placki ziemniaczane w Etobicoke (bo ta pani jest biedna - dodaje z udanym ubolewaniem). We środy - spożywa swoje ulubione flaczki z pulpetami w Brampton. W czwartki - je pieczeń wołową w Mississauga. W piątki - dostaje rybę w Markham. Po drób musi, biedak, w soboty zasuwać aż do Scarborough. Tydzień wieńczą niedziele: schabowe kotlety z kapustą i smażonymi kartofelkami, u pewnej damy na Ronceswólce. Choć wścieka się na wysoką obecnie cenę benzyny, nie skarży się, że musi tak daleko dojeżdżać. Sprytnie rozumuje, że właśnie w tych odległościach leży jego bezpieczeństwo. Żadna z tych pań nie ma pojęcia o egzystencji rywalki (a cóż dopiero 6-ciu?!) i każda się łudzi, że facet niebawem załatwi swoje sprawy rozwodowe i, niczym w przedwojennej piosence, wprowadzi je do pałacu bram.

 

”Kupują” jego gadkę, że to nie z jego woli, częściej bywać nie może. Raz w tygodniu - góra. Współczują mu żony-megiery i śmierdzącej sprawy rozwodowej. Więc wypatrują oczy, gotują i czekają na lepsze dni. A tymczasem ”Adonis od pełnych mis”, śmieje się z nich w kułak i klepie po piszczelowatych udach z ukontentowania. Teresa w ogóle go nie słucha, bo zna tę litanię na pamięć. Więc w moich oczach szuka aprobaty i podziwu dla swego geniuszu. I nie potrafi ukryć rozczarowania, kiedy nie znajduje. Jezu! Co za straszny typas! Co za podłe bydlę!

 

Te jego panie nie mają nawet imion. Wyłącznie kryptonimy. Widocznie, mimo wszystko, nie ma do nas zaufania. I bardzo dobrze! Kiedyś zapytał Teresę, czy nie znalazłaby dla niego jakiejś nowej ”Środy”, bo ta pani choruje. Leży w szpitalu i wygląda na to, że jeszcze nie szybko stamtąd wyjdzie. Teresa mówi, że ani krzty współczucia w głosie nie usłyszała. Dotąd tej biednej kobiety w szpitalu nie odwiedził. Nie pomyślał o kwiatkach. Jego nic w życiu nie interesuje, tylko ten jego cholerny żołądek i frajerski wikt. Teresa powiedziała, że nikogo ”odpowiedniego” nie zna. Ale obie nie mamy żadnych iluzji, że on bez jej, ani niczyjej innej, pomocy i tak nie zbyt długo następnej szukać będzie. Szkoda tylko, że on też jest tego w pełni świadomy.

 

Może nie powinnam generalizować. Ale z tego, co piszą inne panie, tylko takie typki są dla nich dostępną monetą obiegową. Reszta ugania się za smarkulami, przy których córki tych pań byłyby starymi krowami, a cóż dopiero one? Jak już wspomniałam, trzeźwo myślących, kulturalnych, samotnych i bezinteresownych panów - nie ma! Smutne to, ale prawdziwe.

 

Myślę, że gdyby dobry los rzucił w ramiona dwoje starszych ludzi, to na pewno nie za sprawą ogłoszenia w gazecie. To jest dobre dla młodych. Nie mają problemu z językiem. Są giętcy. Mają życie przed sobą. Ludzie starsi najlepsze lata mają już za sobą. We wspomnieniach i na fotografiach. Ludzie starsi maja dużo trudniejsze życie. Z powodu przekonań i reguł, według których żyją, są sztywni, niepodatni, nie łatwo im jest nagiąć się do kaprysów drugiego, względnie obcego, człowieka. Stąd coraz więcej pań odchodzi z polskiego środowiska. Nawiązują kontakty z innymi kulturami. Zawierają przyjaźnie z panami, paniami, sąsiadami, z kim popadnie. Nie przebierają. Sztuka w tym ażeby znaleźć pokrewną duszę i mieć wreszcie, do kogo gębę otworzyć.

 

Czy Pani wzięła pod uwagę jakiś kurs? Naukę czegoś? A choćby języka angielskiego. Koszt jest niewielki (szczególnie dla seniorki) a możliwości mnogie. Pani wyjdzie z domu. Pozna innych ludzi. No i nauczy się języka kraju, w którym mieszka. Wielka sprawa! Namawiam serdecznie.